Pewnego razu mój przyjaciel Gary Snyder powiedział, że nie sposób ratować świata, jeśli się nie zrozumie, że nie potrzebuje on zbawienia. Hindusi twierdzą, że zmierzamy do końca Kali Jugi epoki destrukcji, która powtarza się co cztery miliony lat. Jeśli mają rację, znaczy to, że katastrofa ekologiczna, z którą się mierzymy, to zwyczajna okresowa śmierć naszego światowego systemu. Z tej perspektywy nie ma w tym nic tragicznego. Tak po prostu się dzieje. I można się z tym pogodzić jak ze śmiercią każdej jednostki. Powiecie, że taki pogląd uczyni nas chłodnymi i obojętnymi, ale to nieprawda. Jeśli wiecie, z czym się mierzycie, i nie walczycie z tym, to się tego nie obawiacie, a jeśli nie kierujecie się strachem, możecie łatwiej poradzić sobie z tą sytuacją. Troska o planetę i życie na niej, dbanie o jej przetrwanie to nie szalony obowiązek. To czysta przyjemność. Tak po prostu to pochwała fikuśności życia. Watts opisuje jego kręte ścieżki i namawia nas do tego, byśmy docenili jego niesamowitość i nieprzewidywalność. Rozprawia się z dogmatami, które próbują narzucić sztywne ramy temu, co z natury płynne i wieloznaczne. Postuluje prawdziwy materializm, który nie ma nic wspólnego z kultem abstrakcyjnych pieniędzy, a jest zachwytem nad namacalnością, zmysłowością naszego istnienia. Istnienia będącego wartością samą w sobie.