Nazywam się Wojtek Kowalski. Jestem prowincjonalnym adwokatem w mieście średniej wielkości. Adwokatem był mój dziadek i ojciec, adwokatem jest też mój syn. Adwokatura była moim przeznaczeniem.
Czasem przydarza się nam coś, co później rzutuje na całe nasze życie. Choćby garb, z którym przyszło nam się urodzić, albo błędna decyzja podjęta na drodze i powstała stąd nasza nieodwracalna ułomność. Wszystko, co następuje potem, będzie już zawsze uwikłane ową przypadłością. Wszelkie późniejsze zdarzenia, niczym kolorowe koraliki, zostaną nanizane na cienką nić i nigdy nie zdołają się od niej uwolnić, bo uległyby bezładnemu rozproszeniu.
Na ogół nie wiemy, w którym momencie zostaliśmy zainfekowani. Nie znamy tej chwili, w której zdecydował się nasz los. Nie wiemy, który pocałunek zawiódł nas w otchłań miłosnych cierpień, ani kiedy zrodziła się w naszym organizmie pierwsza chora komórka. Nie dostrzegamy tej drobiny piasku, od przesypania której wszystko już jest przesądzone. Ja zaś ten moment widzę wyraźnie. Nawet teraz pod opuszkami palców odczuwam szorstkość tamtego rypsu. Pamiętam też wstydliwą niemoc sięgnięcia stopami podłogi. Jest faktem nie broniłem się. Nie broniłem się, bo nie przeczuwałem zagrożenia.