Przeszłość jest jak otchłań: w jej ciemności łatwo się zatracić. Zwłaszcza, kiedy trzeba ją zgłębić, by poznać tajemnicę własnej klęski, dojść skrytego w mroku źródła katastrofy.
Jeden mężczyzna, niepotrafiący pogodzić się ze śmiercią dziecka. Drugi, próbujący rozwikłać zagadkę samobójstwa brata i zniknięcia ojca. Obydwaj będą musieli wejść w przeszłość i zmierzyć się z tym, co się w niej kryje: z traumą utraty sensu i absurdem przyrodzonego człowiekowi zła. Z odpowiedziami, które powodują jedynie większe cierpienie.
Będą musieli poznać nawet najgłębsze odcienie tego mroku. Odwiedzić zalane wiecznym deszczem miasta i opustoszałe domy. Spotkać umarłych, którzy wracają pomiędzy żywych i żyjących, którzy umarli za życia. Zrozumieć ciemność, która się w nich kryje i od której nigdy nie mogli uciec.
I oto widzę: na zachodzie - tam, gdzie wydaje mi się, że jest zachód - wznosi się czarna poświata, przybierająca na głębi z każdą sekundą. Wielki, promieniujący czernią dysk wznosi się nad dalekim pasmem górskim. I dopiero w tym cieniu, który rzuca, odzyskuje swój kształt wszystko, co było do tej pory ukryte: świat wypełniony mnogością form, tak najmniejszych, jak i najbardziej monstrualnych, najprostszych i najwymyślniejszych: wszystko zaczyna istnieć poprzez zacienienie. Spoglądam na swoje ręce - po raz pierwszy, odkąd rozpocząłem tę podróż - i widzę czerniejące linie, czerniejące kontury, czerniejące zarysy mięśni i żył. Zaczynają istnieć, gdy czarne słońce budzi od zawsze skryty w nich cień.