Erupcja
Mój tato zawsze mawiał, że frycowe trzeba płacić. Nie ma od tego wyjątków ani odwołania. Dlatego też nie lubił zabierać się do nowych rzeczy. Dlatego też przez trzydzieści dwa lata jeździł na taryfie w naszym miasteczku. Polonezem. No dobra, polonezem jeździł siedemnaście lat, wcześniej miał dużego fiata i ładę. W każdym razie powtarzał mi: synu, nie martw się, jak zaczynasz coś nowego, to zawsze zapłacisz frycowe. Poniesiesz dodatkowe koszty, ktoś cię zrobi w balona, czegoś nie przewidzisz, coś pomylisz, popełnisz błąd. Tak już musi być. Choćbyś nie wiem jak się zabezpieczał, choćbyś nie wiem jak przewidywał, zawsze będziesz musiał opłacić haracz początkującego. Taki był z mojego staruszka optymista.
Kiedy kupował swego ukochanego poloneza, jeszcze na początku lat dziewięćdziesiątych, też zapłacił frycowe: samochód mu się rozkraczył dwieście metrów za miejscem szczęśliwego zakupu. Znacie te legendy o polonezach, które rozsypują się po wyjeździe z fabryki? No więc w przypadku poloneza mojego ojca wszystkie te pogłoski, czarne legendy, kiepskie opinie okazały się prawdą polonez był felerny. Ale ojciec się nie poddał, tylko doszedł do przekonania, że te kilka usterek, jakie na jaw wyszły pięć minut po zakupie, to obowiązkowe frycowe, które musi zapłacić i nie ma w tym nic dziwnego ani pechowego poldka trzeba naprawić, polubić i używać jak pan Bóg przykazał. Mój staruszek nie lubił zmian, w tym zmian samochodów: nauczył się naprawiać poroniony produkt FSO na Żeraniu i nie zamienił go na inny model aż do zasłużonej emerytury, czyli aż do ostatniego kursu. Pamiętnego kursu do Szczecina. Ojciec nigdy nie miewał tak dalekich kursów, namówił go znajomy, oczywiście po umówionej cenie, nie według licznika. Po krótkich targach tato wynegocjował porządną kwotę. []