Pamiętam trzy oblicza miasta Łodzi, a właściwie trzy Łodzie: Łódź jako Manchester, Łódź jako Chicago i Łódź jako Hollywood. () Między łódzkim Chicago, Manchesterem i Hollywoodem związki nie były za moich czasów specjalnie silne. Filmowcy nie zapuszczali się z kamerą ani do Malinowej, ani na Widzew.
Łódzkie Chicago siedziało w robotniczej Łodzi jak baba w babie. () Łódzkie grube ryby przesiadywały głównie w restauracji Malinowa albo wynajmowały na stałe numer w Grandzie i stamtąd rozpościerały swoje macki aż do samego Ciechocinka. Szeroko rozpowszechniona była opinia, że w Łodzi można robić większe interesy i lepiej się za swoje pieniądze zabawić niż w Warszawie, gdzie różne kontrole nie dawały człowiekowi spokoju.